sarenka_0 |
Wys³any: Wto 21:39, 17 Cze 2008 Temat postu: Bajka o zasmuconym smutku |
|
Po piaszczystej drodze sz³a niziutka staruszka.
Chocia¿ by³a ju¿ bardzo stara, to jednak sz³a tanecznym krokiem,
a u¶miech na jej twarzy by³ tak promienny, jak u¶miech m³odej,
szczê¶liwej dziewczyny. Nagle dostrzeg³a przed sob± jak±¶ postaæ.
Na drodze kto¶ siedzia³, ale by³ tak skulony, ¿e prawie zlewa³ siê z piaskiem.
Staruszka zatrzyma³a siê, nachyli³a nad niemal bezcielesn± istot± i zapyta³a:
"Kim jeste¶?" Ciê¿kie powieki z trudem ods³oni³y zmêczone oczy,
a blade wargi wyszepta³y: "Ja? ... Nazywaj± mnie smutkiem"
"Ach! Smutek!", zawo³a³a staruszka z tak± rado¶ci±, jakby spotka³a dobrego znajomego.
"Znasz mnie?", zapyta³ smutek niedowierzaj±co.
"Oczywi¶cie, przecie¿ nie jeden raz towarzyszy³e¶ mi w mojej wêdrówce.
"Tak s±dzisz ..., zdziwi³ siê smutek, "to dlaczego nie uciekasz przede mn±.
Nie boisz siê?" "A dlaczego mia³abym przed Tob± uciekaæ, mój mi³y?
Przecie¿ dobrze wiesz, ¿e potrafisz dogoniæ ka¿dego, kto przed Tob± ucieka.
Ale powiedz mi, proszê, dlaczego jeste¶ taki markotny?" "Ja ... jestem smutny."
odpowiedzia³ smutek ³ami±cym siê g³osem.
Staruszka usiad³a obok niego. "Smutny jeste¶ ...",
powiedzia³a i ze zrozumieniem pokiwa³a g³ow±. "A co Ciê tak bardzo zasmuci³o?"
Smutek westchn±³ g³êboko.
Czy rzeczywi¶cie spotka³ kogo¶, kto bêdzie chcia³ go wys³uchaæ?
Ile¿ razy ju¿ o tym marzy³. "Ach, ... wiesz ...", zacz±³ powoli i z namys³em,
"najgorsze jest to, ¿e nikt mnie nie lubi.
Jestem stworzony po to, by spotykaæ siê z lud¼mi
i towarzyszyæ im przez pewien czas.
Ale gdy tylko do nich przyjdê, oni wzdrygaj± siê z obrzydzeniem.
Boj± siê mnie jak morowej zarazy." I znowu westchn±³.
"Wiesz ..., ludzie wynale¼li tyle sposobów, ¿eby mnie odpêdziæ.
Mówi±: tralalala, ¿ycie jest weso³e, trzeba siê ¶miaæ.
A ich fa³szywy ¶miech jest przyczyn± wrzodów ¿o³±dka i duszno¶ci.
Mówi±: co nie zabije, to wzmocni. I dostaj± zawa³u.
Mówi±: trzeba tylko umieæ siê rozerwaæ.
I rozrywaj± to, co nigdy nie powinno byæ rozerwane.
Mówi±: tylko s³abi p³acz±. I zalewaj± siê potokami ³ez.
Albo odurzaj± siê alkoholem i narkotykami, byle by tylko nie czuæ mojej obecno¶ci."
"Masz racjê,", potwierdzi³a staruszka, "ja te¿ czêsto widujê takich ludzi."
Smutek jeszcze bardziej siê skurczy³. "Przecie¿ ja tylko chcê pomóc ka¿demu cz³owiekowi.
Wtedy gdy jestem przy nim, mo¿e spotkaæ siê sam ze sob±.
Ja jedynie pomagam zbudowaæ gniazdko, w którym mo¿e leczyæ swoje rany.
Smutny cz³owiek jest tak bardzo wra¿liwy.
Niejedno jego cierpienie podobne jest do ¼le zagojonej rany,
która co pewien czas siê otwiera. A jak to boli!
Przecie¿ wiesz, ¿e dopiero wtedy, gdy cz³owiek pogodzi siê ze smutkiem
i wyp³acze wszystkie wstrzymywane ³zy, mo¿e naprawdê wyleczyæ swoje rany.
Ale ludzie nie chc±, ¿ebym im pomaga³.
Wol± zas³aniaæ swoje blizny fa³szywym u¶miechem.
Albo zak³adaæ gruby pancerz zgorzknienia." Smutek zamilk³.
Po jego smutnej twarzy pop³ynê³y ³zy: najpierw pojedyncze,
potem zaczê³o ich przybywaæ, a¿ wreszcie zaniós³ siê nieutulonym p³aczem.
Staruszka serdecznie go objê³a i przytuli³a do siebie.
"P³acz, p³acz smutku.", wyszepta³a czule.
"Musisz teraz odpocz±æ, ¿eby potem znowu nabraæ si³.
Ale nie powiniene¶ ju¿ dalej wêdrowaæ sam.
Bêdê Ci zawsze towarzyszyæ, a w moim towarzystwie zniechêcenie ju¿ nigdy Ciê nie pokona."
Smutek nagle przesta³ p³akaæ.
Wyprostowa³ siê i ze zdumieniem spojrza³ na swoj± now± towarzyszkê:
"Ale ... ale kim Ty w³a¶ciwie jeste¶?"
"Ja?", zapyta³a figlarnie staruszka u¶miechaj±c siê przy tym tak beztrosko,
jak ma³e dziecko. "JA JESTEM NADZIEJA!" |
|