rowena77 |
Wysłany: Czw 10:24, 15 Maj 2008 Temat postu: Depresja jest chorobą |
|
Depresja jest chorobą
Z prof. dr. hab. Stanisławem Pużyńskim, specjalistą w leczeniu depresji, rozmawiał Wojciech Tochman.
Człowiek, który do tej pory cieszył się życiem, patrzył na świat z optymizmem, wierzył w siebie, o wszystkim pamiętał - nagle to wszystko traci. Z prof. dr. hab. Stanisławem Pużyńskim, specjalistą w leczeniu depresji.
Podobno ktoś, kto nie cierpiał na depresję, nie potrafi tego stanu sobie wyobrazić. Dlaczego?
Bo zwykle nie postrzegamy depresji jako choroby.
A depresja jest chorobą?
Tak. Bliscy mówią choremu: weź się w garść. Nie histeryzuj, przestań. Sadzą, że to przejaw lenistwa, chwilowego rozklejenia, przejaw nieradzenia sobie, jakaś ucieczka od problemów życia codziennego. Kiedy żona mówi do męża, który ma depresję: "ty weź się w garść i idź do roboty, bo cię wyleją z pracy", to na pewno mu nie pomoże.
Raczej zaszkodzi?
Tak, pogłębi jego depresję. Sadzę, że niezrozumienie tej choroby jest dość powszechne. Tym bardziej że chory, jeśli nie jest w bardzo ciężkim stanie, stara się zachowywać normalnie. Smutek, zniechęcenie, lęk - tego obserwator z zewnątrz może nie zauważyć.
A jeśli zauważa?
To chorobę lekceważy. Proponuje choremu różnorodne formy aktywizacji, rozrywki, odpoczynku. Na przykład: pójdźmy do teatru - mówi mąż do chorej żony. Proszę bardzo, ja nie odradzam chorym depresyjnym chodzenia do teatru. Natomiast nie można od nich wymagać, żeby teatr poprawił im nastrój. Ani żaden wyjazd na urlop.
Profesor Antoni Kępiński pisał o depresji, że to "swoiste piekło za życia".
Człowiek, który do tej pory cieszył się życiem, patrzył na świat z optymizmem, wierzył w siebie, radził sobie, był w miarę zorganizowany, o wszystkim pamiętał - nagle to wszystko traci. Niekiedy w ciągu kilku, kilkunastu dni, czasem tygodni zaczyna wycofywać się z kontaktów z otoczeniem. Unika zgromadzeń, spotkań towarzyskich. Nie tylko dlatego, że go to nie bawi, nie cieszy. On ma poczucie inności. Sądzi, że nie będzie w stanie podtrzymać konwersacji albo że otoczenie zauważy jego problemy. Potem wycofuje się także z kontaktów z bliskimi. Dotychczas uważał, że jest im potrzebny. Teraz - że jest przyczyną wszystkich ich kłopotów i klęsk. Chory niekiedy dochodzi do wniosku, że w przeszłości popełnił grzechy, za które nie ma przebaczenia. Niewielkie zaniedbania, bez większego znaczenia w ocenie moralnej, etycznej czy religijnej, urastają w jego umyśle do rangi przestępstwa. To się zdarza zwłaszcza w depresjach wieku podeszłego, kiedy człowiek dochodzi do wniosku, że jest skazany już tylko na cierpienie, od którego nie ma ucieczki. I nie ma wystarczającej kary za wszystko złe, co uczynił w życiu. Pamiętam pacjenta na oddziale, z zawodu lekarza, który oskarżał się o całą masę błędów w sztuce medycznej. A był to znakomity lekarz, powszechnie szanowany. O żadnych błędach w sztuce nie mogło być mowy. A on oskarżał się o śmierć niemal wszystkich, którymi się opiekował i którzy potem zmarli. Był w ciężkim stanie depresyjnym. Taki stan tak potrafi zmienić myślenie człowieka. Chory uważa, że jest gorszy od innych, jest wielkim nieudacznikiem. Spodziewa się, że w przyszłości spotkają go już tylko same niepowodzenia, porażki, klęski. Swój stan zdrowia fizycznego widzi jako stan upadku, rozkładu.
Jak to się zaczyna?
U niektórych nagle. Ktoś, kto poprzedniego dnia był jeszcze w świetnym nastroju, budzi się rano w głębokim przygnębieniu. Ale u części chorych depresja narasta powoli. To są, jak już powiedziałem, dni albo tygodnie i miesiące. Krok po kroku codzienne funkcjonowanie ulega zaburzeniu, a nastrój obniżeniu. Taki proces, rozłożony w czasie, jest z pewnością trudniejszy do uchwycenia i dla samego chorego, i dla jego otoczenia. Próba określenia, kiedy to się zaczęło, w sierpniu czy w październiku, jest prawie niemożliwa.
Na co chory się skarży?
Na mnóstwo rzeczy. Mówi o uczuciu zniechęcenia, o braku energii, o niechęci do działania, o poczuciu gorszej sprawności fizycznej i intelektualnej, o kłopotach z pamięcią i koncentracją. Powtarza, że nic go nie cieszy.
Ale stara się żyć?
Zwykle tak. Bo następnym problemem jest reakcja chorego na swoją depresję. Znam wielu chorych, którzy skrzętnie ją ukrywają przed otoczeniem. W obawie przed utratą pracy, kompromitacją, sprawieniem zawodu najbliższym. Cierpią, ale wypełniają swoje obowiązki. Jednak pokaźna liczba chorych, zwłaszcza z ciężką depresją, nie jest w stanie podołać tym obowiązkom. Przerywa pracę, znika z pola widzenia kolegów i znajomych, izoluje się w domu. Część poszukuje pomocy specjalisty, część oczekuje na przeminięcie depresji. Niektórzy próbują sobie pomóc, pijąc alkohol. Albo stosują na własną rękę leki uspokajające lub nasenne. Takie próby leczenia depresji są nie tylko nieskuteczne, ale i bardzo szkodliwe. Niektórzy chorzy dochodzą do wniosku, że ich depresja nigdy nie przeminie, co niewątpliwie nasila poczucie rozpaczy.
Jak wygląda dzień chorego na depresję?
Zacznijmy od nocy. Śpi źle. To jest pospolity problem chorób depresyjnych: zasypia się zwykle bez trudu, bo chory jest zmęczony całym dniem. Ale sen trwa krótko. Po godzinie lub dwóch chory się budzi. Próbuje zasnąć. Zasypia albo i nie zasypia. Sen ulega fragmentacji, jest podzielony na kilka, niekiedy kilkanaście krótkich epizodów. Wreszcie kończy się definitywnie o trzeciej albo czwartej nad ranem. Człowiek budzi się smutny, zrezygnowany, zaniepokojony...
Bo czeka go następny dzień.
Czekają go te same cierpienia, te same problemy. Po bezsennej nocy jest zmęczony. To jest częste wśród cierpiących na depresję. W relacji otoczenia spali, byli w łóżku przecież, nie wstawa- li. A prawda jest inna: jeśli nawet spali, to krótko i z koszmarami.
Co się dzieje rano?
Godziny poranne są najgorsze.
Ciężko wstać?
Ciężko.
Trudno się ubrać?
Trudno. W stanach głębokiej depresji trudno się umyć, ogolić. Bywa i tak, że chory leży bez ruchu. Nie jest w stanie jeść, musi być karmiony łyżką, dawniej nawet sondą. Mówimy wtedy o stuporze. W tej chwili tak ciężkie stany są rzadkie. Być może dlatego, że wcześniej leczymy depresję. Nie dopuszczamy do stuporu.
Dzień chorego. Rano niedobrze, co potem?
Potem jest niewiele lepiej. U części chorych w godzinach popołudniowych niekiedy następuje kilkugodzinna poprawa. Znam pacjentów, którzy potrafili dostosować się do tego rytmu depresji w ten sposób, że odkładali na godziny wieczorne wszelkie czynności, które wymagały wysiłku umysłowego czy fizycznego. Przez cały czas choremu towarzyszy niepokój, lęk.
Przed czym?
Przed niczym. I stąd jego nazwa - lęk bezprzedmiotowy. Niektórzy mówią - to staroświecki termin, ale bardzo dobry - że to jest lęk witalny. Lęk życiowy, który ogarnia wszystko - i duszę, i ciało. Chorzy go często lokalizują za mostkiem albo w nadbrzuszu. Bo lęk ma także charakter somatyczny. To jest głębokie cierpienie, które całkowicie dezorganizuje życie. Jeden z moich pacjentów z powodu lęku nie był w stanie opuścić mieszkania. Nie mógł wyjść na zakupy do sklepu obok domu. Był to człowiek samotny. Gdyby nie pomoc życzliwych sąsiadów, jego życiu groziłoby niebezpieczeństwo.
Więc "piekło za życia"?
Tak, to rodzaj piekła.
Nawet jeśli bliscy są obok, chory w tym piekle czuje się sam.
I coraz częściej myśli, że najlepiej byłoby zasnąć i już nigdy więcej się nie obudzić.
Chce odejść?
Chce. Niekiedy to są już bardziej zdecydowane rozważania, o sposobie odejścia.
Znam takie historie, bo szukam zaginionych. Depresja jest jedną z głównych przyczyn zaginięć. Chory wychodzi z domu, znika.
Bo czuje się ciężarem dla bliskich.
Skąd się to wszystko bierze? Czy mój zły humor, który miałem wczoraj, był już depresją? Co to jest depresja?
Każdy miewa nastrój raz gorszy, raz lepszy. Nie ma przecież człowieka, który czułby się zawsze szczęśliwy. Gdyby taki był, to można by nawet rozważać, czy jest to stan pełnego zdrowia psychicznego. Czy to nie jest euforia, która wynika również z choroby. Wahania nastrojów towarzyszą nam nieustannie. Są ludzie, których konstytucja psychofizyczna - tak my, psychiatrzy, to nazywamy - determinuje takie wahania. Ludzie miewają cykliczne wahania nastrojów. Kilka tygodni jest lepiej, kilka tygodni gorzej, znowu lepiej. Ale to jeszcze nie choroba. Tylko przygnębienie, chandra, powiedzmy.
Gdzie jest granica między przygnębieniem a depresją?
Ta granica nie jest ostra, chociaż uchwytna. Tutaj trzeba przyjąć dwa kryteria. Pierwsze: czas trwania smutku i przygnębienia. Czy to jest tylko epizod, o którym szybko zapominamy i wracamy, bez niczyjej pomocy, do normalnego życia. Czy trwa to dłużej. I po drugie: czy ten epizod wpłynął na nasze funkcjonowanie. Jeśli przygnębienie trwa i dezorganizuje człowiekowi życie, czyniąc go mniej sprawnym, a niekiedy niezdolnym do codziennej aktywności, mówimy o stanie chorobowym. Chociaż trzeba przyznać, że to, co tu powiedziałem, nie jest do końca ścisłe. Znamy przypadki tzw. zaburzeń depresyjnych, nawracających, krótkotrwałych. To regularnie powracająca depresja, która trwa dwa, trzy dni.
Jak często wraca?
Na przykład co miesiąc. U kobiet niekiedy ma związek z cyklem miesiączkowym, ale nie zawsze. Tutaj nie ma reguł.
Depresje bywają różne. Jak je dzielimy?
Są trzy duże kategorie depresji, choć to uproszczony podział. Pierwsza wiąże się z przykrymi wydarzeniami życiowymi. Jej źródłem najczęściej bywa strata.
Jaka strata?
Zawód emocjonalny. Utrata kogoś najbliższego: śmierć, rozwód, porzucenie. Ale niekiedy także straty materialne, zawiedzione ambicje. Trudności materialne, degradacja zawodowa, utrata pracy. Ta klasa wydarzeń powoduje stan frustracji. I wtedy mówimy o depresji psychogennej, psychologicznej.
Kiedy umiera mi ktoś bliski albo odchodzi, jest mi smutno. To naturalne. Przeżywam żałobę. Ona trwa kilka miesięcy, kilka lat nawet. Ten naturalny stan jest chorobą?
Wobec straty człowiek zdrowy reaguje przygnębieniem. Jego codziennie funkcjonowanie może być nawet zaburzone, ale nie ma w tym niczego niezwykłego. To jest najczęściej stan przemijający. Po kilku tygodniach, czasem trochę później, człowiek wraca do normalnego życia. Zwykle nie wymaga pomocy specjalisty, bo to nie jest choroba. Ale jeśli przygnębienie trwa niewspółmiernie długo i towarzyszy mu dezorganizacja życia, trzeba sobie pomóc. Pójść do psychologa, do psychiatry.
Niewspółmiernie długo, czyli jak długo?
Nie ma jednej miary. To zależy od osobowości człowieka, od rodzaju straty. No, ale jeśli po wielu miesiącach jedynym tematem przeżyć osoby dotkniętej taką reakcją jest ten, kto odszedł - to już jest z pewnością stan depresji. Niekiedy towarzyszy mu postawa roszczeniowa wobec otoczenia. Nierzadko wobec lekarzy, którzy leczyli bliskiego, zanim umarł. Rodzą się pretensje: można było jeszcze coś zrobić, coś powstrzymać.
Czy depresja psychogenna może wyzwolić inną chorobę?
Inną depresję? Tak. Wydarzenia życiowe, które są przyczyną depresji psychogennych, mogą być czynnikami wyzwalającymi depresje innego rodzaju. Tutaj przechodzimy do drugiej klasy zaburzeń depresyjnych. Nazywamy je w psychiatrii chorobami afektywnymi. Dawniej, jeszcze przed pięćdziesięciu, a nawet trzydziestu laty były nazywane psychozą maniakalno-depresyjną czy cyklofrenią. To są już terminy historyczne, wyparte przez pojęcie chorób afektywnych typu endogennego. Mam na myśli takie stany chorobowe, które pojawiają się bez uchwytnej przyczyny.
Smutek, który bierze się znikąd?
Bierze się z zaburzeń metabolizmu mózgu. Nie znamy do końca tych biologicznych mechanizmów. Ale wiemy, że te mechanizmy mają znaczenie. Ta klasa depresji występuje często rodzinnie.
Dziedziczymy depresję?
Niewątpliwie pewne typy tych zaburzeń mają uwarunkowania genetyczne.
Jaka jest więc różnica między depresją psychogenną i endogenną?
W endogennej przyczyny nie są tak jasne. Psychogenna występuje zwykle raz, w powiązaniu z konkretnym wydarzeniem. Endogenną zaś cechuje nawrotowość. W ciągu życia człowieka mogą się powtarzać okresy smutku. Niektórzy chorzy doświadczają również stanów przeciwnych - euforii i wzmożonej aktywności. Potem wracają do zdrowia, potem znowu mają depresję.
Ten podział depresji, na psychogenną i endogenną, nie jest do końca dla mnie jasny.
Bo to nie jest takie jasne. Ostre rozdzielanie czynników psychologicznych od biologicznych jest trudne. I niektórzy psychiatrzy, ja do nich należę, proponują, by przyczyny depresji rozpatrywać wielopłaszczyznowo. To znaczy, na ile to jest biologicznie uwarunkowane, na ile sytuacyjne. A na ile jeszcze innymi czynnikami, o których pewnie porozmawiamy za chwilę.
Depresja rodzi się w głowie, w mózgu. Co tam się dzieje?
Pyta pan o biochemiczne podłoże depresji?
Tak. Proszę to wyjaśnić najprościej jak można.
Informacja między komórkami nerwowymi, neuronami, jest przekazywana przez substancje chemiczne zwane neuroprzekaźnikami albo neurotransmiterami. Należą do nich noradrenalina, serotonina, acetylocholina, kwas gamma-aminomasłowy i kilka innych. Na neuroprzekaźnictwo, bo tak to nazywamy, wywierają wpływ hormony i niektóre neuropeptydy. W stanach depresyjnych i maniakalnych występuje jakaś nieprawidłowość tego procesu. Upraszczając: w depresji występuje osłabione neuroprzekaźnictwo serotoninergiczne i noradrenergiczne w tych strukturach mózgu, które są odpowiedzialne za regulację nastroju i aktywności.
Na pracę mózgu wpływają zapewne także powszechnie występujące choroby ciała, nie duszy.
I tu przechodzimy do trzeciej grupy zaburzeń depresyjnych, często lekceważonych. To są depresje towarzyszące pewnym chorobom somatycznym i lekom, które pacjent wówczas bierze.
Jakie to choroby najczęściej?
Liczne. Różnorodne zaburzenia przemiany materii. Niewątpliwie choroby tarczycy, zaburzenia funk-cji nadnerczy, zaburzenia funkcji przysadki, zaburzenia hormonów płciowych. Ale nie tylko. Także choroby serca, wątroby, przewodu po-karmowego nierzadko idą w parze z depresją.
Dlaczego?
To jest pytanie! Tutaj w grę wchodzi kilka różnych możliwości. Choroby, na przykład, wątroby mogą w układzie nerwowym powodować takie zaburzenia substancji neuroprzekaźnikowych, jakie występują w depresjach endogennych. Ale nie ograniczałbym się tutaj wyłącznie do szczegółowych rozważań nad czynnikami metabolicznymi czy biologicznymi. Mówiąc o depresjach towarzyszących chorobom ciała, należy uświadomić sobie to co oczywiste: ciężka choroba jest dla człowieka problemem psychicznym. Na przykład nowotwór zagrażający życiu, zawał. Sam proces leczenia takiej choroby jest też dużym stresem. No i stosowane leki nie są bez znaczenia. Część leków stosowanych w medycynie ogólnej może mieć wpływ na neuroprzekaźnictwo w układzie nerwowym.
Jakie to leki?
Niektóre stosowane w leczeniu nadciśnienia, niektóre leki hormonalne.
Podsumujmy: są trzy kategorie depresji. Psychogenna, endogenna i ta towarzysząca chorobom ciała i branym wówczas lekom.
Ale podkreślmy, że to podział bardzo uproszczony, schematyczny. Przyczyny depresji najczęściej bywają złożone i nigdy nie są tak jednoznaczne.
Czy pomimo tego podziału możemy określić, kto na depresje zapada najczęściej?
Częściej chorują panie. Nawet trzy razy częściej od mężczyzn.
Dlaczego?
Różne są hipotezy. Mówi się o znaczeniu czynników hormonalnych. Nie będę tutaj szczegółowo uzasadniał, jak w tym zakresie kobieta różni się od mężczyzny, bo to jest wiadome. Druga hipoteza mówi o rodzaju obciążeń psychicznych i stresów, które są inne u kobiet, inne u mężczyzn.
Kobieta ma trudniej?
Tak, chyba tak. Chociaż my, mężczyźni, niechętnie się z tym zgadzamy, bo to my mamy stresy związane z zapewnieniem bytu rodzinie.
Role kobiece i męskie pod tym względem się zacierają.
No właśnie. Słowem, nie wiemy naprawdę, dlaczego na depresję chorują częściej panie. Tutaj zapewne pomogą nam dalsze badania genetyczne, bo kobieta i mężczyzna różnią się przecież także w zakresie ich profilu chromosomowego. W związku z tym metabolizm niektórych substancji przekaźnikowych może się różnić.
Czy depresja może być groźna?
Tak, choćby z powodu zagrożenia samobójstwem. I to mężczyźni w depresji znacznie częściej popełniają samobójstwo.
Co mówią liczby?
Około 15 proc. spośród chorych na depresję skutecznie popełnia samobójstwo. To bardzo wysoki wskaźnik.
Kiedy chory popełnia samobójstwo?
Rzadko, kiedy jest w szpitalu. Rzadko, kiedy jest w bardzo głębokiej depresji. Depresja jak gdyby chroni przed samobójstwem. Chroni przed nim spowolnienie, zahamowanie, niechęć do działania. W szpitalu to oczywiście inne okoliczności chronią pacjenta. Chory depresyjny popełnia samobójstwo nierzadko dopiero wtedy, kiedy zdrowieje. Kiedy czuje się lepiej, kiedy jest w stanie, mówiąc w uproszczeniu, to samobójstwo popełnić. Robi to wtedy, gdy napotyka realne problemy życiowe. Musi je rozwiązywać, a nie jest jeszcze w stanie.
Częściej chorują starsi czy młodsi?
Szczyt zachorowań na depresje przypada pomiędzy 35 a 55 rokiem życia. W tym wieku liczba stresów, a pewnie i przykrych wydarzeń życiowych jest najwyższa. Już tracimy kogoś z najbliższych, już na coś chorujemy, bierzemy jakieś lekarstwa, tracimy niekiedy pozycję zawodową.
Pozycja społeczna, miejsce zamieszkania, wykształcenie, poziom intelektualny - czy to ma wpływ
na występowanie depresji?
Raczej nie, depresja może się przydarzyć każdemu. Trzeba pamiętać, że ludzie dotknięci depresją częściej zapadają na niektóre choroby somatyczne. Depresja pogarsza rokowanie w chorobach ciała. I odwrotnie: obecność choroby somatycznej rodzi przygnębienie i stanowi ograniczenie w stosowaniu niektórych leków przeciwdepresyjnych. Słowem: błędne koło, które lekarz musi przerwać.
Depresja jest chorobą. Należy ją leczyć?
Zdecydowanie tak. Łatwiej ma ten chory, który potrafi się zorientować, że cierpi na depresję, albo przynajmniej że jego stan nie jest całkiem zwyczajny. Sprawa jest jeszcze prostsza u tych osób, które już kiedyś przeżyły depresję i które korzystały z pomocy specjalisty. Ta grupa naszych pacjentów bez trudu rozpo-znaje nawrót depresji i zwykle wcześnie przychodzi z prośbą o pomoc.
A ci, którzy nie potrafią się zorientować, że chorują?
Wtedy pomoc nadchodzi późno albo wcale. Człowiek trwa w stanie choroby, z trudem wstaje z łóżka, z trudem pracuje, źle śpi. Wreszcie, po długim czasie, choroba mija. Dopiero następny nawrót i wywiad lekarski wskazuje, że dzieje się to nie po raz pierwszy. Chory może sam sobie pomóc, jeżeli wcześniej identyfikuje problem i jeżeli wierzy w skuteczność terapii. Większość chorych wierzy i korzysta z pomocy.
Dokąd ma pójść po pomoc ktoś, kto podejrzewa u siebie depresję?
Do psychiatry, do doświadczonego psychologa klinicznego.
W Polsce wizyta u psychiatry wciąż jest czymś wstydliwym.
Niestety, ciągle nie przynosi zaszczytu. Ale to się zmienia. Ja pracuję ponad 40 lat, więc mam dobre porównanie. Korzystanie z pomocy psychiatry może wciąż jeszcze nie jest w dobrym tonie, jak w USA, ale już tak nie kompromituje.
Jak psychiatra leczy depresję?
Po pierwsze ustala, czy chory wymaga jego pomocy. Bo może nie wymaga. Lekarz musi rozstrzygnąć, gdzie będzie leczył pacjenta. Czy w ambulatorium, czy na oddziale psychiatrycznym. Wybór miejsca leczenia to podstawowy problem. Błąd może mieć poważne konsekwencje. Lekarz musi uwzględnić kilka okoliczności: ciężkość depresji u pacjenta, zagrożenie życia. Także środowisko, w którym chory żyje, możliwość opieki ze strony najbliższych. Zdarza się, że pacjent w ciężkim stanie depresyjnym może być bez większego ryzyka leczony w domu.
Bo lepiej to zniesie niż w szpitalu?
Oczywiście. Ale pod warunkiem że ma troskliwą rodzinę, która zaspokoi jego podstawowe potrzeby i zagwarantuje, że będzie systematycznie brał leki. Zdarza się i odwrotnie: chory w łagodnej depresji musi być leczony w szpitalu, bo w domu nic leczeniu nie sprzyja. Jest tam konflikt, brak akceptacji. Także osoby samotne z depresją powinny być, moim zdaniem, leczone w szpitalu. Kiedy psychiatra już wybierze miejsce leczenia, musi rozstrzygnąć, jaki lek powinien zastosować. Czy tylko pomoc farmakologiczna jest potrzebna, czy może również psychologiczna. Myślę o psychoterapii. Psychiatra powinien zorientować się, czy pacjent nie potrzebuje pomocy socjalnej. Może warunki, w jakich przebywa, są na tyle złe, że ich poprawienie może się przyczynić do zmiany stanu klinicznego. Psychiatra musi ocenić całą sytuację.
Co ma zrobić chory, gdy psychiatry w okolicy nie ma?
Pójść do swojego lekarza.
Do lekarza tzw. pierwszego kontaktu?
Na przykład do niego.
Panie profesorze, ale czy jest pan przekonany, że taki lekarz potrafi rozpoznać depresję?
Nie, nie jestem przekonany. I to jest problem nie tylko w Polsce. Także w Ameryce, w Niemczech, w Szwecji.
Ale lekarz powinien to umieć?
Nie powinien leczyć ciężkich chorób psychicznych, on nie musi się na tym znać. Ale powinien zidentyfikować problem. Zadać sobie pytanie, czy dolegliwości fizyczne, na które skarży się pacjent, nie są wynikiem depresji. I wysłać chorego do specjalisty.
Jeśli sobie takiego pytania nie zada, to leczy bez sensu?
Tak się może zdarzyć. Chory z depresją mówi o bólach za mostkiem, o suchości w jamie ustnej, o bólach głowy. A to są tak zwane maski depresji. Maska ukrywa prawdziwą chorobę. Chory nie mówi lekarzowi, że jest smutny. On jest chory po prostu. Dokładniejsze badanie, bardziej staranne, wykaże, że tam jest też smutek i przygnębienie. Lekarz ogólny powinien to zauważyć.
Jakie są szanse na poprawę wiedzy o depresjach wśród lekarzy ogólnych, lekarzy pierwszego kontaktu, lekarzy rodzinnych?
Ona ulega poprawie między innymi dzięki czasopismom ogólnolekarskim. Tematyka psychiatryczna, w tym problem depresji, tam jest obecna. Zakładam, że lekarze pierwszego kontaktu też czytają.
Czy depresja jest uleczalna?
W większości przypadków tak. Od lat pięćdziesiątych minionego wieku, pomińmy tu czasy wcześniejsze, medycyna dysponuje skutecznymi lekami przeciwdepresyjnymi. Imipramina to pierwszy środek, który okazał się skuteczny, i jest do dzisiaj stosowany. To lek, który przetrwał ponad 40 lat. Najstarszy, wciąż uznawany powszechnie, wszędzie zarejestrowany i zaliczany przez ekspertów WHO do leków, które są niezbędne do terapii depresyjnej na świecie.
Ale te leki miały dużo niepożądanych działań.
To prawda. Przy ich stosowaniu występowało sporo objawów niepożądanych, ale niegroźnych. Wysychanie w ustach, zaparcia, gorsze widzenie, zmiany ciśnienia krwi. Jeżeli się dokładnie przestrzega przeciwwskazań, to one są zupełnie bezpieczne.
Ale dopiero w latach 80., gdy pojawił się prozac, nastąpiła rewolucja w farmakologicznym leczeniu depresji.
Nie wiem, czy rewolucja to właściwe słowo. Problem z lekami starszymi polegał na tym, że cechowała je mała selektywność działania. Ale były skuteczne. Potem w miarę rozwoju wiedzy z zakresu psychofarmakologii, ale i biochemii mózgu, dążono do uzyskania środków o bardziej wybiórczym, selektywnym działaniu. Powstały leki, które - mówię w skrócie - działają tylko na noradrenalinę i na serotoninę. Wywołują mniej objawów ubocznych, są lepiej tolerowane.
Uzależniają?
Nie, nie uzależniają.
Skoro tak, to zapewne psychiatrzy częściej je przepisują. Czy teraz medycyna wkracza do walki z depresją znacznie wcześniej? Leczy się lżejsze stany? Czy pojęcie choroby depresyjnej, dzięki rozwojowi farmakologii, poszerzyło się?
Tak, wcześniej się podejmuje leczenie, czyli się nie dopuszcza do powstania ciężkiego stanu. Po drugie, chory wcześniej dociera do lekarza, niżby to było przed kilku czy kilkunastu laty. Po trzecie, niewątpliwie nowe leki zmieniają obraz kliniczny depresji, zwłaszcza jej przebieg. Depresje, z którymi się styka współczesny psychiatra, są inne od depresji opisanych przed kilkudziesięcioma laty. Ale nie można się zgodzić z opinią, że stare leki są niepotrzebne czy też szkodliwe. To są wartościowe środki w ciężkich stanach depresyjnych. Natomiast minusem części nowych leków jest ich szybkość działania. Niektóre zaczynają działać po trzech, czterech tygodniach. Leki stare działają nieco szybciej, rzadko jednak przed upływem dwóch tygodni. Niekiedy pacjent, który na początku świetnie współpracuje z psychiatrą, zaczyna się niecierpliwić. I przerywa leczenie.
Czeka, że pigułka natychmiast wyciągnie go z tego piekła. Gazety pisały przecież o prozacu: pigułka szczęścia, połykasz i świat jest od razu lepszy.
W Polsce zarejestrowanych jest kilka odpowiedników prozacu wytwarzanych przez różne firmy. Fluoksetyna, bo taka jest międzynarodowa nazwa tego leku, jest przedstawicielem stosunkowo nowej grupy leków przeciwdepresyjnych, których wspólną cechą jest selektywny wpływ na serotoninę w mózgu. Ich wprowadzenie jest postępem w leczeniu depresji. Niestety błędy popełnione przy promocji prozacu, zbyt agresywna kampania zwłaszcza w Stanach Zjednoczonych, stały się przyczyną używania tego leku przez osoby zdrowe. Zdrowi liczyli na to, że staną się bardziej aktywni, sprawni, pogodni, szczęśliwi, nawet zgrabniejsi albo mądrzejsi. Stąd popularna, ale zupełnie nietrafna nazwa "pigułka szczęścia". Stosowanie fluoksetyny przez osoby zdrowe nie przynosi pożytku, a często szkodzi. Na szczęście w Polsce nadużywanie tego leku nigdy nie osiągnęło rozmiarów amerykańskich.
Ale farmakologia rozwija się dalej. Będą tabletki, które szybciej i jeszcze skuteczniej pomogą chorym?
Ja myślę, że przełom w leczeniu depresji dopiero jest przed nami. Stanie się za jakieś pięć, może dziesięć lat.
Ale nawet najlepsza tabletka nie usunie przyczyny depresji psychogennej. Nie przywróci do życia kogoś, kto umarł, sprawiając nam tym wielki ból.
Nie ma pigułek szczęścia. Tabletka nie scali związku, który się rozpadł i nie wyleczy dziecka z narkomanii, co jest powodem naszej depresji. To są sytuacje, na które my, psychiatrzy, często nie mamy wpływu, a i leki są tu mniej skuteczne. W takich sytuacjach wskazana jest równoczesna psychoterapia, zmiana warunków, usunięcie tego co przywołuje złe wspomnienia.
Powiemy coś, panie profesorze, optymistycznego na koniec?
Chory, który jest dobrze leczony i który ma rozsądne wsparcie najbliższego otoczenia, najczęściej z depresji wychodzi. Niekiedy ta choroba, jak wiele innych, ustępuje wolno i stopniowo, krok po kroku. Ale bywa i tak, że pacjent, który jeszcze wczoraj był w złej formie, budzi się następnego dnia rano i świat wita z uśmiechem. Depresja minęła tak nagle, jak się pojawiła. Chcę podkreślić, ze depresji, zwłaszcza tej występującej w przebiegu chorób afektywnych, można skutecznie zapobiegać. Współczesna psychiatria dysponuje grupą leków, których długotrwałe stosowanie zapobiega nawrotom depresji. Dzięki takim lekom jak węglan litu wielu chorych, którzy jeszcze w latach sześćdziesiątych minionego wieku byliby inwalidami z powodu nawrotu choroby, obecnie żyje normalnie. To są osoby zdrowe. Pragnę tą drogą przekazać czytelnikom ważny sygnał: depresję można leczyć, depresji można zapobiegać. |
|