|
|
|
|
sarenka_0
Moderator
Dołączył: 30 Lis 2007
Posty: 607
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 67 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Bielsko-Biała
|
|
|
|
|
|
Wysłany: Nie 20:24, 23 Mar 2008 Temat postu: Historia mojego dzieciństwa |
|
|
Z okresu dzieciństwa pamiętam bardzo dużo, nie da się go już wymazać z pamięci. To kawałek mojej historii, jaka by nie była ale jest... Wychowałam się w niewielkiej miejscowości, gdzie każdy siebie znał i wiedział o wszystkim... Był to dom patologiczny, ojciec alkoholik, złodziej, z kryminalną przeszłością. Jako 18-latek brutalnie pobił i zabił nożem kolegę od kieliszka. Siedział za to 10 lat. Ale to doświadczenie nie nauczyło go dużo. Nadal pił alkohol i był agresywny. Kiedy wyszedł z więzienia poznał moją matkę i romans rozkwitł. Po dziewięciu miesiącach przyszła na świat moja siostra, a potem na całe nieszczęście ja sama . Ojciec spodziewał się wtedy syna, nie spełniłam jego pragnień... Nie przyjechał po matkę odebrać ją ze szpitala, kiedy wracała ze mną. Od najmłodszych lat mojego dzieciństwa pił alkohol, tak naprawdę pamiętam tylko weekendowe ranki, kiedy był trzeźwy. Ale to zwykle się zmieniało popołudniami. Kłótnie, libację były na porządku dziennym. Dom pełen pijaków. Tak właśnie to pamiętam... i przemoc. Matkę w okularach słonecznych w pochmurny dzień... Mnie i siostrę trzymanych w domu, aby ludzie nie zwracali uwagi na nasze siniaki i za dużo nie chcieli się dowiedzieć. Kiedy miałam 3 latka wyleciałam przez zamknięte okno w kuchni na dwór po tym jak brutalnie mnie pobił. Pamiętam siostrę, jak ją złapał za włosy, jak uciekaliśmy i zaciągnął do domu. Nawet podczas zabawy on bawił się naszymi uczuciami. Na przykład brał mnie na ręce i szedł ze mną do stawu, gdzie mnie wrzucał. Albo podtapiał mnie w nim. Pamiętam jedną taką sytuację, ojciec czyścił staw razem ze swoim bratem. My z siostrą bawiliśmy się przy domku. Kiedy matka poszła do nich na chwilę, zabrała i mnie. Ojciec kazał jej, aby podała mnie jemu na ręce. Jak ja wtedy się bałam... Ojciec zaczął podtapiać mi nóżki, potem szedł niżej do brzuszka i raz zanurzył mi główkę. Mówił, że tak nauczę się pływać... Chciałam wtedy jak najszybciej znaleźć się na brzegu i uciec do mojego domku... A moim domkiem, bynajmniej nie był dom rodzinny... gdzie nie czułam się bezpieczna i kochana. Miałam swój własny dom na strychu, gdzie był mój kochany tata i mama. Chroniłam się tam razem z moją siostrą. Był on pełen zakamarków, w których mogliśmy się ukryć. W lecie była moim domem stodoła pełna siana. Ale szybko przestała nim być, bo ojciec, gdy mnie szukał tam, zawsze używał wydły i wbijał w różne miejsca. Bałam się, że kiedyś trafi na mnie. Potem urządziłam sobie dom miedzy gęstymi drzewami i tam czułam się najbezpieczniej. Kiedyś ojciec przyniósł mi szczeniaka, był śliczny. Cały biały, później zrobiła mu się łatka na uszku i tak nazwałam go Łatek. Był członkiem mojej dużej rodziny w moim domku. Bardzo go pokochałam, był moim przyjacielem, przy którym mogłam się wygadać, pośmiać, popłakać i wyżalić. Chodziłam z nim wszędzie, spałam z nim razem w budzie, aby nie czuł się samotny. Odprowadzał mnie do przedszkola i czekał na mnie przed szkołą, aż wyjdę. Nieraz przychodził do mnie jak było mi smutno i kładł główkę na moich kolanach. Często mnie też bronił przed ojcem pijanym. Wtedy zwracał na siebie uwagę, aby ojciec dał mi spokój. Wydawało mi się, że on lubi zwierzęta, bo nic mu nie robił, uśmiechał się do niego, głaskał i brał na ręce. Jak bardzo się myliłam... Któregoś dnia kazał mi wyjść na dwór i patrzeć jak bierze Łatka za tylne nóżki i wali go o betonowy okrąg studni... Pies piszczał, ja krzyczałam i próbowała mu go wyrwać z rąk, on nadal go walił. Cóż za rozkosz mu to sprawiało... Potem powiedział, że następna w kolejce jestem ja... Znienawidziłam go wtedy bardzo, bo odebrał mi jedynego przyjaciela. Stało mi się wszystko obojętne. Mógł ze mną dużo rzeczy wyprawiać, było mi to obojętne. Bić pięściami, kopać w brzuch, w plecy. Już nie zależało mi na niczym, bo straciłam mojego towarzysza. Kiedy bił mnie, to latał ze mną po całym mieszkaniu, bo z bólu nie mogłam wytrzymać. Nie raz policja interweniowała, zabierali go na izbę, czego bardzo nie lubiłam, bo zawsze wracał jeszcze bardziej zły i wtedy byliśmy naprawdę biedni. Krzesła latały w powietrzu, krzyki, piski, płacz. Dlaczego nikt nie przyszedł nam pomóc? Dlaczego mu na to pozwalali? Czy miał prawo nas bić? Tak, wtedy myślałam, że mu wszystko wolno. Nawet matka za każdym razem wracała do niego, wiec myślałam, że już tak musi być, że nigdy nie będę czuć się bezpiecznie. Kiedy miał ciąg, to nie chodziliśmy do szkoły, żeby ludzie się nie pytali. A jak zauważali siniaki, czy otarcia, to matka kazała mówić, że uderzyłam się, bawiąc na dworku. Ale każdy wiedział, że to ojciec mi zrobił. Jak by czytał z moich rysów twarzy. Byłam dzieckiem wszystkich znajomych, czy sąsiadów. Dlatego mnie bił częściej niż siostrę. Ona miała to szczęście, że była podobna do niego, wiec nie mógł jej się wyprzeć tak jak zrobił to ze mną. Pewnego dnia popołudniu kiedy matka była w pracy, a my wróciliśmy same ze szkoły, zastaliśmy ojca pijanego i z sikanego pod siebie, jak spał na łóżku. Jak ja znałam dobrze ten widok... Wiedziałam również, co będzie wieczorem. Ojciec kiedy się obudził, kazał nam się ubierać i iść do szkoły. Powiedziałam mu, że już byliśmy dziś i że dopiero jutro idziemy. Zaczął na mnie krzyczeć a potem bić. Często kopał mnie po brzuchu, głowie czy nóżkach, bo to nie zostawiało widocznych śladów. Tym razem też tak było. Nic nie dały krzyki siostry, zapewnianie, że mówiłam prawdę. Bił mnie dość brutalnie, na koniec kilka razy wziął mnie na ręce i rzucił o podłogę. Potem wyszedł z domu pozostawiając mnie leżącą na podłodze. Siostra pomogła mi wstać i przebrać się w piżamę. Z płaczem z bólu usnęłam ze zmęczenia. Na drugi dzień, kiedy rodzice jeszcze spali, poszliśmy do szkoły.
Pamiętam tylko, że stałam na rogu szkoły i patrzyłam się na moich rówieśników, jak ślizgają się na ślizgawce i na nauczycieli, którzy piją kawę. Jak wtedy bardzo chciałam krzyczeć o pomoc. Ale jeśli nikt do tej pory nie podał mi pomocnej dłoni, jeśli nikt mnie nie przytulił i powiedział, że już jestem bezpieczna, czy miało cokolwiek dla mnie znaczenie. Nawet wtedy nie zwrócili by na mnie uwagę.
Zrobiło mi się słabo i ciemno w oczach. Upadłam na chodnik, próbowałam stać, ale jakaś siła mi nie dawała ruszyć się z miejsca. Potem otworzyłam oczy jak wychowawczyni niosła mnie do szkoły. Przewieziono mnie do pobliskiego szpitala, gdzie stwierdzono pourazowy zator mózgu i śpiączkę. Lekarz powiedział mamie, że jeśli nie nastąpi poprawa w ciągu paru godzin mogę umrzeć wciągu dwóch dni. Rodzina załatwiła mi przewóz erką do Centrum Zdrowia Dziecka, gdzie byłam powstrzymywana przy życiu kroplówkami. Jedyną oznaką tego, że żyje było bicie serca i oddychanie. Ale byłam już 3 tygodnie w śpiączce i neurolog powiedział, że jeśli w najbliższym czasie się nie obudzę, to mogę umrzeć. Ale stało się inaczej. Mimo, że nie mogłam mówić i chodzić, a lekarze mówili, że będę roślinką i kazali mnie oddać do zakładu opieki, to nie straciłam pamięci. Pamiętałam wszystko, co się działo ze mną tuż przed "wypadkiem". Któregoś dnia przyjechał mój ojciec odwiedzić mnie i matkę w szpitalu z siostrą, która była razem z nim. Kiedy mnie zobaczyła, przestraszyła się i wybuchła płaczem. Ja też zaczęłam płakać. Ojciec siłą przyprowadził ją do mnie i kazał mnie pogłaskać. Wtedy zaczęłam krzyczeć tak bardzo, że musieli wszyscy wyjść z pokoju. Kiedy się obudziłam, ojca już nie było. Siostra wiedziała dlaczego się tam znalazłam i była przerażona tym, co zobaczyła. Ale ona, tak jak ja, nie mogła nic powiedzieć. Ojciec zabronił jej komukolwiek o tym, co zaszło dzień wcześniej mówić. Po tym wydarzeniu w szpitalu moja siostra pojechała na wakacje do naszego dziadka. Któregoś wieczoru odważyła się powiedzieć wszystko babci. Dziadkowie zapewnili ją, że nic jej nie grozi ze strony ojca, a informację, które może przekazać, mogą pomóc mi w odzyskaniu zdrowia. Jeszcze tego samego dnia dziadek z kontaktował się z moją matką i powiedział jej wszystko. A ona nie zrobiła nic, czekała, chciała zatrzymać tą wstydliwą tajemnicę dla siebie. Po pół roku wyszłam ze szpitala na wózku, już trochę mówiąc. Zaraz po nim spędziłam długie miesiące w sanatorium na rehabilitacji, gdzie mnie przywrócili do pionu. Ale paraliż prawostronny pozostał. Matka z sanatorium zabrała mnie do domu, gdzie byłam bita, poniewierana, traktowana jak szmata, gdzie był alkoholizm, libację i kłótnie. Historia powtórzyłaby się, gdyby nie to, że ojciec poszedł siedzieć za kradzież. Już wtedy zaczęłam się sama okaleczać. Ból sprawiał mi rozkosz i nie pozwalał zapomnieć o tym, kim jestem, nic nie wartą szmatą. Po roku czasu, ojciec wrócił cały szczęśliwy, a ja jeszcze bardziej się przybiłam. Z odsieczą przyszedł mój dziadek, który zabrał mnie do siebie. A matce powiedział, że nas odda, jak znajdzie sobie mieszkanie z dala od niego. I jeśli by żyła z nim, to on zakłada sprawę o znęcanie się nad rodziną fizycznie, psychicznie i seksualnie. Co między innymi było przyczyną mojego stanu obecnego. Po kilku miesiącach zamieszkaliśmy z mamą już w nowym mieszkaniu, w hotelu pracowniczym przy zakładzie, gdzie matka pracowała. Umieściła mnie 2 lata w domu dziecka, gdzie rozpoczęłam naukę i miałam ciągłość rehabilitacji. Potem jeździłam po różnych sanatoriach i szpitalach. To co zapamiętałam z mojego dzieciństwa to strach, przemoc, alkoholizm i kłótnie. A później już bez ojca, strach i osamotnienie. Nawet wtedy nie czułam się bezpieczna i kochana, bo jak może się czuć dziecko, które się oddaję do domu dziecka... Jestem pyłkiem nic nie wartym. Tak się czuję często. Nachodzą mnie straszne myśli, jestem czesto przygnebiona. Czesto zadaje sobie pytania: dlaczego ja, dlaczego teraz, dlaczego tyle musze znies... ? Nie czuje sie wybrana, by tak cierpiec. Ludzie lituja sie nade mną, wiec dlaczego gdy teraz potrzebuje przyjaciół, oni nie mają czasu dla mnie...? Uwazam ze czlowiek moze znies duzo, bardzo duzo. Mogą niektóre cierpienia go powalic z nóg i mimo to wstaje i idzie nadal, może nie już tak pewnie i sprawnie ale zawsze wydzwignie sie z ciężkich tarapatów. Jestem tego żywym przykładem, a teraz jeszcze na domiar zlego mam chloniaka i sytację w domu bardzo toksyczną... Wiem, że nie jestem sama...że inne osoby też cierpią w swoich smutkach czy depresjach, ale przez to nie jest mi jakoś lepiej, przeciwnie, jest mi smutno, bo inni mają to samo albo jeszcze gorzej To prawda Wole byc pyłkiem nic niewartym dla kazdego, bo tak było zawsze i nic sie nie zmieni
Post został pochwalony 1 raz
Ostatnio zmieniony przez sarenka_0 dnia Nie 20:26, 23 Mar 2008, w całości zmieniany 1 raz
|
|